expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 11 czerwca 2017

"Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii" Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak


Zazwyczaj sięgam po książki ulubionych autorów lub gatunków literackich, ale czasami zdarza mi się wybrać inną lekturę tylko dlatego, że czuję potrzebę jej przeczytania. Takie właśnie uczucie towarzyszyło mi, gdy zobaczyłam zapowiedź "Szeptów kamieni". Intrygujący tytuł, świetna okładka i oczywiście tajemnicza Islandia podziałały na mnie jak magnes. I chociaż nie zaczytuję się w książkach podróżniczych, to lektura tej sprawiła mi wielką przyjemność.

Islandia od zawsze jawiła mi się jako swego rodzaju granica między tym co znane i pewne, a tym, co skrywa tajemnice. "Szepty kamieni" prowadzą czytelnika wzdłuż tej granicy ukazując piękną lecz jednocześnie surową i niedostępną wyspę. Podczas tej niezwykłej podróży brodzimy w rzeczywistości, która często przybiera kształt wręcz nierealny. Zawdzięczamy to między innymi zestawieniu ze sobą sprzeczności - postindustrialnego krajobrazu opuszczonych przetwórni śledzi i dziewiczej przyrody. Życie u stóp wulkanów, srogie zimy, nieprzerwane opady deszczu, szalejące wiatry, sztormy - natura bywa kapryśna, a tutejsi mieszkańcy muszą dostosować się do jej humorów. Autorzy ukazują bezsprzeczne piękno Islandii lecz nie pozostawiają złudzeń w kwestii problemów, jakie niesie ze sobą codzienne życie, a nawet podróżowanie po wyspie. Bez wątpienia Islandia wydaje się być wymarzoną krainą na ucieczkę od przytłaczającej miejskiej rzeczywistości, czego dowodzą zamieszczone w książce zniewalające zdjęcia. Do moich ulubionych fotografii należy czarno-białe zdjęcie przedstawiające wrak statku w Djupaviku, którego upiorny wygląd na tle wód i gór przywołuje skojarzenia z powieściami grozy. Nie mogę również oderwać oczu od przepięknie uchwyconych Fiordów Zachodnich, a opuszczona farma Bakkasel w północnej Islandii działa na wyobraźnię...

Autorzy pokazują wulkaniczną wyspę także z innej perspektywy umieszczając w książce wiele ciekawostek - zabawnych, intrygujących, zaskakujących. Kilka z nich szczególnie przykuło moją uwagę, na przykład "nekrospodnie" - "Jeśli ktoś chciał zapewnić sobie w Islandii bogactwo, musiał uzyskać pozwolenie od umierającego mężczyzny, by po jego śmierci obedrzeć jego ciało ze skóry od pasa w dół. Następnie należało ukraść grosik biednej wdowie, włożyć go do pustej moszny i te upiorne spodnie włożyć." Przeczytamy też o elfach, zabijaniu Basków, na co tutejsze prawo pozwalało (przez niedopatrzenie) aż do 2015 roku, o niesfornych turystach pozostawiających po sobie liczne niespodzianki. Kolejną zapadającą w pamięć ciekawostką jest to, iż pomimo zakazu pozostawiania po sobie jakichkolwiek śladów na wsypie Surtsey (najbardziej wysunięty na południe punkt Islandii) i nakazu minimalnej ingerencji w tutejszą przyrodę, odkryto tam piętnastocentymetrową roślinę. "Był to pomidor rosnący pomiędzy kamieniami, na miękkim podłożu. Owoc okazał się konsekwencją czyjejś defekacji."

Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak w słowach pełnych pasji odmalowują obraz Islandii. Warto przyjrzeć mu się z bliska i pozwolić sobie zanurzyć się w melancholijny, czasem spokojny, a czasem porywczy klimat wulkanicznej wyspy; wyspy pełnej sprzeczności - jednocześnie zimnej i gorącej, niosącej azyl, ale będącej również śmiercionośną krainą, z której jedni uciekają, a na którą inni przybywają. Jeśli kiedyś odważę się wsiąść na pokład samolotu, z pewnością udam się w kierunku Islandii. 

1 komentarz:

  1. To rzeczywiście jest inna lektura, niż ja czytam, ale sądzę, że po takiej recenzji, chciałabym ją przeczytać.
    pozdrawiam i zapraszam cię na blog o książkach, ale nie
    tylko.
    http://galeriakultury.blogspot.com/2017/06/coldplay-magia-kolorow-w-warszawie.html

    OdpowiedzUsuń