expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 11 czerwca 2017

"Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii" Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak


Zazwyczaj sięgam po książki ulubionych autorów lub gatunków literackich, ale czasami zdarza mi się wybrać inną lekturę tylko dlatego, że czuję potrzebę jej przeczytania. Takie właśnie uczucie towarzyszyło mi, gdy zobaczyłam zapowiedź "Szeptów kamieni". Intrygujący tytuł, świetna okładka i oczywiście tajemnicza Islandia podziałały na mnie jak magnes. I chociaż nie zaczytuję się w książkach podróżniczych, to lektura tej sprawiła mi wielką przyjemność.

Islandia od zawsze jawiła mi się jako swego rodzaju granica między tym co znane i pewne, a tym, co skrywa tajemnice. "Szepty kamieni" prowadzą czytelnika wzdłuż tej granicy ukazując piękną lecz jednocześnie surową i niedostępną wyspę. Podczas tej niezwykłej podróży brodzimy w rzeczywistości, która często przybiera kształt wręcz nierealny. Zawdzięczamy to między innymi zestawieniu ze sobą sprzeczności - postindustrialnego krajobrazu opuszczonych przetwórni śledzi i dziewiczej przyrody. Życie u stóp wulkanów, srogie zimy, nieprzerwane opady deszczu, szalejące wiatry, sztormy - natura bywa kapryśna, a tutejsi mieszkańcy muszą dostosować się do jej humorów. Autorzy ukazują bezsprzeczne piękno Islandii lecz nie pozostawiają złudzeń w kwestii problemów, jakie niesie ze sobą codzienne życie, a nawet podróżowanie po wyspie. Bez wątpienia Islandia wydaje się być wymarzoną krainą na ucieczkę od przytłaczającej miejskiej rzeczywistości, czego dowodzą zamieszczone w książce zniewalające zdjęcia. Do moich ulubionych fotografii należy czarno-białe zdjęcie przedstawiające wrak statku w Djupaviku, którego upiorny wygląd na tle wód i gór przywołuje skojarzenia z powieściami grozy. Nie mogę również oderwać oczu od przepięknie uchwyconych Fiordów Zachodnich, a opuszczona farma Bakkasel w północnej Islandii działa na wyobraźnię...

Autorzy pokazują wulkaniczną wyspę także z innej perspektywy umieszczając w książce wiele ciekawostek - zabawnych, intrygujących, zaskakujących. Kilka z nich szczególnie przykuło moją uwagę, na przykład "nekrospodnie" - "Jeśli ktoś chciał zapewnić sobie w Islandii bogactwo, musiał uzyskać pozwolenie od umierającego mężczyzny, by po jego śmierci obedrzeć jego ciało ze skóry od pasa w dół. Następnie należało ukraść grosik biednej wdowie, włożyć go do pustej moszny i te upiorne spodnie włożyć." Przeczytamy też o elfach, zabijaniu Basków, na co tutejsze prawo pozwalało (przez niedopatrzenie) aż do 2015 roku, o niesfornych turystach pozostawiających po sobie liczne niespodzianki. Kolejną zapadającą w pamięć ciekawostką jest to, iż pomimo zakazu pozostawiania po sobie jakichkolwiek śladów na wsypie Surtsey (najbardziej wysunięty na południe punkt Islandii) i nakazu minimalnej ingerencji w tutejszą przyrodę, odkryto tam piętnastocentymetrową roślinę. "Był to pomidor rosnący pomiędzy kamieniami, na miękkim podłożu. Owoc okazał się konsekwencją czyjejś defekacji."

Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak w słowach pełnych pasji odmalowują obraz Islandii. Warto przyjrzeć mu się z bliska i pozwolić sobie zanurzyć się w melancholijny, czasem spokojny, a czasem porywczy klimat wulkanicznej wyspy; wyspy pełnej sprzeczności - jednocześnie zimnej i gorącej, niosącej azyl, ale będącej również śmiercionośną krainą, z której jedni uciekają, a na którą inni przybywają. Jeśli kiedyś odważę się wsiąść na pokład samolotu, z pewnością udam się w kierunku Islandii. 

czwartek, 27 kwietnia 2017

"Kurtyna" Agatha Christie


"Każdy człowiek jest potencjalnym mordercą. W każdym z nas rodzi się od czasu do czasu chęć zamordowania innego człowieka. Ale niewielu potrafi się na to zdobyć. Myśl myślą, a czyn czynem."

Książki Agathy Christie należą do tych, po które można sięgać w ciemno i ma się pewność, że będzie to kryminał wysokiej klasy. Te krótkie powieści detektywistyczne są pomysłowo skonstruowane, zbrodnie - niebanalne, a ich motywy nieoczywiste. Styl Christie jest przystępny i przyjazny. Ponadto liczne zawirowania logiczne, rozpatrywanie najdrobniejszych poszlak, analizowanie możliwości sprawia, że od książek Angielki ciężko się oderwać. Cenię sobie skupienie, które jest potrzebne przy lekturze owych opowieści, a także możliwość uczestnictwa w dywagacjach bohaterów i obcowania ze swoistą grą prowadzoną przez autorkę z czytelnikiem.
Współcześni pisarze porzucają styl klasycznej powieści detektywistycznej na rzecz zdynamizowanej akcji i zagmatwanej fabuły, okraszonych licznymi przygodami w pogoni za przestępcą, gdzie większe znaczenie przypisuje się fizycznym możliwościom, zdobyczom nauki i techniki, a cały proces fascynującej dedukcji zostaje pominięty lub sprowadzony do koniecznego minimum. Nie chcę przez to powiedzieć, że współczesne powieści są bezbarwne. Wiele z nich czytam z przyjemnością, gdyż posiadają intrygującą strukturę i potrafią wciągnąć w wir wydarzeń już od pierwszych stron. Brakuje mi w nich jednak wciągającej rozgrywki między umysłami zbrodniarza i detektywa.
Taką intelektualną przygodę serwuje Agatha Christie w "Kurtynie".

W narratora tej powieści wciela się kapitan Hastings, przyjaciel Poirota ze Scotland Yardu. Schorowany detektyw wzywa go do ośrodka wypoczynkowego w Styles, gdzie według Poirota ma dojść do morderstwa. I chociaż Belg wie, kto z gości pensjonatu jest seryjnym zbrodniarzem, nie zdradza jego nazwiska Hastingsowi, by ten nie wydał się przed mordercą. Jednocześnie kapitan ze Scotland Yardu ma być oczami oraz uszami Herkulesa i odkryć, na kogo poluje przestępca. Hastings czuje się urażony brakiem zaufania przyjaciela lecz stara się wykonać powierzone mu zadanie. Czasami jednak czasami w sprawność umysłu Poirota, a do głosu dochodzą myśli, że także mózg słynnego detektywa poddał się chorobie.
Niestety, mimo wysiłków Hastingsa dochodzi do zbrodni, a wkrótce po niej zostaje odnaleziony kolejny denat oraz martwy Herkules Poirot. Kapitan wątpi w swoje możliwości, we własnych rozważaniach ośmiela się oczerniać nawet własną córkę przebywająca w tym samym czasie w Styles. Czy jego trop okaże się słuszny? Na szczęście przezorny Poirot zostawił za życia pomocne zapiski.

Charakterystyczne dla Agathy Christie, a właściwie dla jej bohatera - małego sprytnego Belga, jest wyjaśnienie zbrodni w finałowej scenie. Tym razem detektyw nie doczekał końca, lecz i tak zdążył rozwiązać zagadkę. Jak wspomniałam w recenzji książki Cobena "Już mnie nie oszukasz", autor zastosował pewne rozwiązanie podobne do tego, co zrobiła Christie. Jednak o ile zakończenie Angielki jest wzniosłe i ma klasę, o tyle sposób w jaki dokonał tego Coben przyjęłam z rozczarowaniem i frustracją. Wydawać by się mogło, że to już koniec przygód słynnego detektywa. Jednak powraca on do nas we współczesnych kontynuacjach. Ostatnio w moje ręce wpadły "Inicjały zbrodni" z Poirotem w roli głównej, autorstwa Sophie Hannah. Christie ustawiła poprzeczkę wysoko, czy brytyjska pisarka nie zawiedzie pokładanych w niej nadziei? Ja już wiem, a odpowiedź pojawi się wkrótce na blogu.


poniedziałek, 17 kwietnia 2017

"Już mnie nie oszukasz" Harlan Coban


"- Dlatego wiedziałam. Wiedziałam, że tym razem nie mogę popełnić takiego błędu. I dlatego poprosiłam, żeby pozwolono mi zobaczyć ciało Joego. Wręcz błagałam. Nie dbałam o to, czy jest zmasakrowany. To nawet mogłoby mi pomóc. Musiałam to zrobić, żeby uwierzyć, że naprawdę odszedł, rozumiesz?
- Ale go nie zobaczyłaś?
Caroline pokręciła głową.
- Nie pozwolili mi.
- Kto ci nie pozwolił?"

Najnowsza powieść Cobena to całkiem niezły thriller. Jednak pewien zabieg literacki, który autor zastosował w finale, sam w sobie będący ciekawym rozwiązaniem,  nie przypadł mi do gustu. Nie mam tu na myśli rozwiązania kwestii tego. kto jest mordercą. Chodzi mi o sposób, w jaki autor zakamuflował ową postać, uciekając się do zbyt dużego oszustwa dokonanego na czytelniku. Oczywiście nie zdradzę szczegółów, bowiem odebrałabym przyszłym czytelnikom przyjemność dochodzenia do prawdy. 

Maya Stern jest byłym żołnierzem i co noc w jej umyśle rozgrywają się traumatyczne sceny wojenne, w których z jej rozkazu giną niewinni ludzie. Na domiar złego Mayą targają emocje związane ze śmiercią siostry i niedawnym zgonem Joe'go - męża Stern. Gdy kobieta dzięki ukrytej kamerze śledzącej ruchy opiekunki do dziecka odkrywa, że jej mąż bawi się z ich córeczką, staje się bliska obłędu. Jak to możliwe? Przecież sama była świadkiem jego zabójstwa. Maya nie wie, czy ktoś z nią prowadzi brudną grę preparując nagranie, czy może ma halucynacje będące wynikiem ciężkich przeżyć. W ogóle nie dopuszcza do siebie myśli, że Joe żyje.

Sprawa komplikuje się gdy ginie karta SD, a wraz z nią jedyne nagranie z Joe. Maya jest świadoma, że nikt nie uwierzy w to co widziała, więc sama próbuje rozwikłać zagadkę. Czuje jednocześnie, że im dalej w to wszystko brnie, tym szybciej podąża za nią śmierć. 

Nie byłoby dobrego thrillera, gdyby nie nagłe zwroty akcji, złudzenia, zwodzenia, fałszywe tropy. To wszystko znajdujemy u Cobena, co sprawia, że "Już mnie nie oszukasz" czyta się z apetytem. Jednak końcówka pozostawia niemiły posmak. Podobny zabieg literacki, o którym wspomniałam na początku, zastosowała Agatha Christie w "Kurtynie", jednak autorka tak skonstruowała opowieść, że czytelnik nie czuje się oszukany, ale o tym w kolejnej recenzji.

sobota, 8 kwietnia 2017

"Harda"Elżbieta Cherezińska



"Psiakrew! - zaklęła w duchu, bo zrozumiała, że nie dla niej ten nocny pochód. Nie zamierzała jednak ruszać się stąd ani na krok. Skoro mogła zobaczyć coś, co miało być przed nią ukryte, za nic w świecie nie dałaby sobie tego odebrać. Sylwetki mężczyzn wychodzących z zamarzniętego jeziora przesłonił jej mur z pleców drużników ojca. Skandowali:
- Miesz-ko pan! Miesz-ko pan!
Wiedziała, że są bez ubrań, bo gdy byli w przeręblu, zobaczyła nagie plecy brata. Co tutaj robią? Dlaczego w mroźną noc rozebrali się i weszli do wody? Czy to jakiś męski obrzęd? Czy to anu nie grzech? Serce biło jej szybko. Zapomniała, że jeszcze chwilę temu biło tak , bo spodziewała się usłyszeć imię przyszłego męża."

Mam słabość do powieści historycznych - w swoim dorobku czytelniczym trafiłam na wiele pasjonujących książek, do których zaliczyć mogę m. in. "Koronę śniegu i krwi" oraz "Niewidzialną koronę" Cherezińskiej. Po lekturze "Hardej" mogę stwierdzić, że były bardziej dynamiczne, ale i tak odbyłam niezwykłą podróż w zamierzchłe czasy, którą z ręką na sercu mogę polecić każdemu miłośnikowi wieków minionych. 

Tytułowa Harda to przydomek Świętosławy, córki Mieszka I i Dobrawy. Dziewczynka niezwykle głośno i donośnie obwieszcza swoje pojawienie się na świecie, tak jakby już od samego początku chciała aby wszyscy wiedzieli, że książęca córka nie da sobie w przysłowiową kaszę dmuchać i pokornym dziewczęciem nie będzie. Tak też się dzieje - Świętosława nie uznaje powściągliwości w mowie, jest mistrzynią ciętej riposty, a gdy ktoś, tak jak macocha Oda, zajdzie jej za skórę, nie ukrywa swej niechęci. 
Mieszko podkreśla, że "córki są radością ojców", ale to do niego należy aranżacja małżeństw z wybranym uprzednio politycznym sojusznikiem. Wydawać by się mogło, że tak nieustępliwa dziewczyny jak Harda nie będzie godzić się na wybór życiowego partnera, jednak także i ona musi podporządkować się woli ojca. Na nieszczęście dla Świętosławy serce jej zdążył skraść inny mężczyzna. Zmuszona jest zignorować namiętności i wyruszyć na obcy dwór, gdzie panują odmienne obyczaje, inna religia, a nie wszyscy są jej przychylni. Zgodnie z tradycją przybiera nowe imię i odtąd znana jest jako Sigrida Storrada. 
Świętosława będzie musiała się nauczyć kiedy trzymać język za zębami oraz jak wykorzystać swój dominujący charakter aby zdobywać sojuszników i odstraszać wrogów. 
Wspomniana wcześniej przeze mnie druga żona Mieszka - Oda jest niesympatyczną choć intrygującą postacią. To dwulicowa kobieta, nieżyczliwa wobec dzieci Dobrawy i bezgranicznie oddana własnym, dla dobra których gotowa jest do dokonania podłych czynów.
Nietuzinkowych bohaterów można by jeszcze długo wymieniać, ale szczególną uwagę warto zwrócić na Olava - zaginionego króla Norwegii, będącego niespełnioną miłością Świętosławy. Postać ta początkowo wzbudza pozytywne uczucia, lecz gdy Olav staje się krwawym orędownikiem Chrystusa, a miłość do kobiety ustępuje bożej obsesji, sympatia ta zamienia się w niechęć.

"Hardą" Elżbieta Cherezińska dedykuje "Wszystkim bezimiennym, zapomnianym księżniczkom piastowskim. Mniszkom, żonom, matkom, władczyniom, o których historia milczy. Dziewczynom oznaczonym w biografiach dynastii smutnym N.N." Powieść ta nie tylko ukazuje rolę jaką przyszło odegrać kobietom w męskich rozgrywkach o tron. Jest ona jednocześnie brutalną ilustracją początków chrześcijaństwa na pogańskich ziemiach. I chociaż stare wierzenia pełne są niesprawiedliwości i makabry, to wprowadzanie nowej religii poprzez mord na zatwardziałych innowiercach jest czynem równie, jeśli nie bardziej, gorszącym. 
Dalsze losy Stigridy można poznać w powieści "Królowa". Mam nadzieję, że wkrótce i ona znajdzie się w mojej biblioteczce. 

poniedziałek, 20 marca 2017

"Zaginiona" Harlan Coben


"Przyjedź do Paryża - powiedziała po prostu. Nie wiem, od ilu lat nie słyszałem jej głosu. Chyba od siedmiu. Były szumy na linii, a ona nie traciła czasu na powitania czy wstępy. Usiadłem na łóżku. 
- Terese? Gdzie jesteś? - zapytałem. 
- W zacisznym hotelu o nazwie d'Aubusson, na lewym brzegu Sekwany. Spodoba ci się tu. O siódmej wieczorem masz samolot linii Air France.
Oczami duszy zobaczyłem szereg obrazów: jej będące obrazą moralności bikini, tamtą prywatną wyspę, rozgrzaną słońcem plażę, jej spojrzenie mogące stopić skałę, znów to prowokacyjne bikini. "

Czy jeśli zadzwoni do Was wasza kochanka, z którą nie mieliście kontaktu od dobrych siedmiu lat i poprosi żebyście rzucili wszystko i przylecieli do Paryża, bo wpadła w tarapaty, wsiądziecie na pokład samolotu?

Myron Bolitar, po początkowych wahaniach, przystaje na propozycję Terese i wylatuje do Francji. Jak można się domyślać sytuacja, w której znajduje się dawna kochanka jest bardziej skomplikowana niż się początkowo wydaje. 
Kochankowie podążając tropem zamordowanego byłego męża Terese, Ricka, stają się celem terrorystów. Po piętach depcze im również francuska policja, Mosad i CIA. Prowadząc śledztwo na własną rękę trafiają na z pozoru niepowiązane ze sobą poszlaki - firmę specjalizującą się przechowywaniem krwi pępowinowej i zabiegami in vitro, a także na chrześcijańską organizację "Ratujmy aniołki" zajmującą się adopcją zarodków. Akcję dodatkowo komplikuje znaleziona na miejscu zbrodni krew córki Ricka i Terese. Ale jak to możliwe, skoro ich jedyne dziecko zginęło dziesięć lat wcześniej w wypadku samochodowym?

"Zaginiona" jest dynamicznym thrillerem, z umiejętnie wplecionymi intrygami, zagadkami, nieoczekiwanymi zdarzeniami i ciekawymi postaciami, za którymi stoją osobiste dramaty. 
Myron Bolitar jest bezspornie pozytywnym, można by rzec klasycznym, bohaterem pełnym rycerskich cnót, gotowym chronić słabszych i biec na ratunek damie w opresji. Idealnym kontrastem dla Bolitara jest jego najlepszy kumpel Win - z pozoru wymuskany facet, którego nikt nie podejrzewa o jakiekolwiek umiejętności walki w ręcz, w rzeczywistości inteligentny, cyniczny, wyszkolony w walce mężczyzna, lubiący broń dużego kalibru i czerpiący przyjemność z niezobowiązującego seksu.

Jeśli wasze życie przebiega ostatnio zbyt spokojnie i chcielibyćcie wprowadzić w nie nieco więcej akcji, a jednocześnie poznać nowe oblicze terroryzmu, to jest to zdecydowanie lektura dla Was.

sobota, 11 marca 2017

"Dzielnica występku" Mario Vargas Llosa


"- Chorobliwa ciekawość jest najpoważniejszą przywarą, jaka istnieje - oświadczył uroczyście typek piskliwym i pewnym siebie głosem, nie spuszczając oczu z Enrique, poruszając nieznacznie szczękami. - We wszystkich narodach i we wszystkich kulturach. Ale szczególnie tu, w Peru. Sądzę, że wie pan o tym aż za dobrze: jesteśmy krajem plotkarzy. Chcemy znać sekrety innych ludzi, a najchętniej te łóżkowe. Innymi słowy i za przeproszeniem, wiedzieć, kto się z kim pieprzy i w jakiej pozycji. Wtykać nos w intymne sprawy znanych osób. Możnych, słynnych, ważnych. Polityków, przedsiębiorców, sportowców, śpiewaków i tak dalej."

Lubię, kiedy książka rozpoczyna się bez zbędnych wstępów, długich wprowadzeń, a autor szybko rzuca czytelnika w wir wydarzeń. To upodobanie wynika tylko i wyłącznie ze względów praktycznych - zmęczona po całym dniu (a trójka dzieci potrafi wymęczyć) pragnę usiąść i nie chcę zasnąć po 20-30 minutach czytania. Mario Vargas Llosa na to nie pozwala - już na stronie 12 rozgrzewa nas scena łóżkowa z udziałem dwóch najlepszych przyjaciółek.

W "Dzielnicy występku" seks odgrywa kluczową rolę - gdyby nie orgia bogatego i na co dzień prawego przedsiębiorcy Enrique Quique, nie nastąpiłby szereg nieprzyjemnych zdarzeń. Uwieczniony na fotografiach moment słabości Quique staje się łakomym kąskiem dla szantażystów. Przedsiębiorca stara się, aby zdjęcia nie przeciekły do mediów, ale okazuje się, że doprowadzenie do wściekłość podłego Rolando Garro, redaktora naczelnego, plotkarskiego czasopisma "Destapes" nie było najlepszym pomysłem Enrique. Kontrowersyjne fotografie trafiają do najświeższego wydania bulwarówki Garro.
Temat orgii Quique nie schodzi z ust Peruwiańczyków, żona domaga się separacji, a kilku wspólników zrywa z nim wszelkie kontakty.

Powieść Vargasa jest przewrotna i niejednoznaczna. Z jednej strony przemawia do czytelnika wolność słowa, z drugiej - ograniczenia moralne wyznaczające granicę wolności. O ile ta kwestia pozostaje otwarta, to bezsporny jest stosunek autora do nadrzędnej, kontrolującej i wymuszającej roli jaką w peruwiańskim państwie odgrywa najwyższa władza. Autor "Dzielnicy występku" krytykuje dyktatorskie rządy Fujimoriego, który jest jak najbardziej postacią rzeczywistą, i był prezydentem Peru w latach 1990-2000. Chcąc walczyć z terroryzmem, sam powołał do życia szwadrony śmierci, a jego działania często godziły w prawa człowieka. Takie też tło Vargas, który konkurował z Fujimorim w wyborach o fotel prezydencki, odmalowuje w swojej powieści - wszechobecny terroryzm, godzina policyjna, korupcja, wymuszenia władzy, kontrolowanie mediów. 
Bohaterowie "Dzielnicy występku" również nie są jednoznacznie pozytywni lub negatywni. Kurdupelka (tak, naprawdę mamy tu tak nazwaną postać) , pracownica redaktora Garro, jest ucieleśnieniem jadowitej reporterki gotowej na polecenie oszkalować każdego. W ostatecznej rozgrywce, to właśnie ona opowie się po stronie sprawiedliwości, chociaż pobudki dzięki, którym to czyni, są stricte osobiste.

Poruszane przez Mario Vargasa tematy są uniwersalne, i mimo że inspirowane sytuacją polityczną Peru, z pewnością można je odnieść do wielu innych krajów. 
Urozmaiceniem medialno-politycznych wątków jest związek Marisy (żony Quique) i Chabeli (żony najlepszego przyjaciela i prawnika Quique). Obie kobiety odkrywają przyjemność, jaką dają wzajemne pieszczoty, a sposób w jaki autor ukazuje owe doznania bynajmniej nie zniechęca do tego typu przygód erotycznych.

Książka jest bez wątpienia intrygująca oraz wciągająca i z chęcią sięgnę po inne pozycje tego pisarza. Jestem ciekawa czy prosty styl, czasami jednak zbyt prosty, i niezbyt rozbudowane postaci, pewne niezdecydowanie w charakterze niektórych bohaterów (szczególnie Marisy) są charakterystyczne tylko dla tego, czy również dla innych dzieł autora.

wtorek, 7 marca 2017

"Genialni. Lwowska szkoła matematyczna" Mariusz Urbanek



"Raz usiadł przy stole, wsparł głowę na rękach i zamilkł. Studenci nie przeszkadzali, czekając, aż profesor sam podejmie wykład. Tak w ciszy dosiedzieli do końca zajęć, a potem wychodzili na palcach, by nie zakłócić snu wykładowcy. Wszystko było już jasne. Banach, który lubił się bawić, na wykład z geometrii wykreślnej przybiegł prosto z jednego z prywatnych balów, odbywającego się we Lwowie podczas karnawału."

Ponieważ przeciętny Polak jest na bakier z matematyką i wszystko co matematyczne go odstrasza, tym razem proponuję odważyć się i sięgnąć po książkę Mariusza Urbanka. Zdecydowanie warto się z nią zapoznać, bowiem autor opisuje życie uczonych z lwowskiej szkoły matematycznej, a pojawiające się od czasu do czasu matematyczne pojęcia, proszę mi wierzyć, więcej strachu napędzają studentom Królowej Nauk niż matematycznym ignorantom.

Jak to możliwe, że z nieślubnego dziecka, jakim był Banach wyrósł jeden z największych polskich matematyków? Czy Steinhausowi, z pochodzenia Żydowi, udało się znaleźć azyl przed miażdżącą pięścią hitleryzmu? Czy matematycy prowadzili uporządkowane życie, czy raczej przypominali typ "szalonego naukowca"? Mariusz Urbanek zebrał informacje biograficzne o uczonych, wspomnienia ich rodzin oraz znajomych i w pasjonujący sposób przelał je na karty książki ubarwiając licznymi ciekawostkami, a także nietypowymi zdarzeniami. 

Długie rozmowy w oparach wódki i dymu tytoniowego w kawiarni Szkockiej, przenoszone nocą na ulice Lwowa, dowodzenie twierdzeń przy głośnej muzyce, zapisywanie swych myśli na blacie stołu, oferowanie alkoholu, a nawet żywej gęsi tym , którzy rozwiążą dany problem - jak dalece odbiegał taki sposób pracy od współczesnych wyobrażeń na temat życia zawodowego uczonego. 
W obraz skrupulatnego matematyka wpisywał się Hugo Steinhaus, w przeciwieństwie do Banacha, który spóźniał się na wykłady, nie stosował ówczesnego dreescode'u wykładowcy i przychodził na zajęcia, o zgrozo, w koszuli z krótkim rękawem! Steinhaus oprócz geniuszu matematycznego wsławił się również szeregiem błyskotliwych anegdot, zamiłowaniem do punktualności i poprawnej polszczyzny - posunął się nawet do tego stopnia, że nie zamieszczał swoich artykułów pod prawdziwym nazwiskiem w czasopiśmie "Problemy" dopóki wyraz ten nie wszedł do słownika polskiego (Steinhaus używał słowa "problemat").
Działalność lwowskich matematyków przypadała również na okres II wojny światowej. Część z nich padła ofiarą hitlerowców, innym jak np. Banachowi udało się przeżyć dzięki pracy jako żywiciel wszy. Niektórzy opuścili ojczyznę i udali się zagranicę - Stanisław Ulam popłynął do Ameryki, gdzie został wcielony do zespołu pracującego nad bombą atomową. Po dziś dzień jego nazwisko kojarzy się z atakiem na Hiroszimę i Nagasaki; równie duży wkład włożył w prace nad bombą wodorową. 

Mariusz Urbanek pokazał ludzi kochających matematykę, która stanowiła sens ich egzystencji. Wyniosła ich ona na piedestał nauki. To dzięki niej maluczcy mogli stać się wielkimi. I chociaż każdemu z nas matematyka spędzała nie raz sen z powiek, czytając "Genialnych" nie da się nie odczuwać sympatii do polskich uczonych. Szczególnym sentymentem darzę Stefana Banacha, bowiem to właśnie jego przestrzeń z normą była ważnym elementem mojej pracy magisterskiej. 


"Józef Hurwic nie wróżył potyczkom matematyka w obronie języka powodzenia. Miał rację. "Naukowiec" nie wyparł co prawda "uczonego", ale go zdominował, a "problemat" przegrał zdecydowanie z "problemem". Porażkę poniósł Steinhaus w walce o prawidłowe stosowanie słów "udany" i "udały". Pisząc we wspomnieniach "udały dom", opatrzył to określenie odsyłaczem: "P.T. czytelnik raczy uznać: udany atak=pozorny, udały atak=zwycięski"."

sobota, 4 marca 2017

"Mistrz i Małgorzata" Michaił Bułhakow



"No więc ona mówiła, że wyszła tego dnia z bukietem żółtych kwiatów właśnie po to, bym ją wreszcie odnalazł, i gdyby tak się nie stało, otrułaby się, bo jej życie było pozbawione sensu."

Jeżeli szatan istnieje i przypomina Wolanda, to chętnie wypiję z nim butelkę wina, a nawet dwie. Jak przystało na Złego jest on bezwzględny w swych czynach, postępuje zgodnie z przysłowiem "cel uświęca środki", lecz jednocześnie wykazuje się dużą dozą rozsądku, racjonalnością, kulturą osobistą a także miłosierdziem, co sprawia, że czytelnik chce zawrzeć z nim bliższą znajomość.

Wolanda poznajemy, gdy pod postacią zagranicznego podróżnika przybywa do Moskwy i wdaje się w religijną dyskusję z dwojgiem ateistów - literatem Berliozem i poetą Iwanem Bezdomnym. Obaj zaprzeczają istnieniu Boga, a co za tym idzie również istnieniu Księcia Ciemności. Bowiem według jego adwersarzy, w Rosji "ateizm nikogo nie dziwi (...) Znakomita większość ludności naszego kraju dawno już świadomie przestała wierzyć w bajeczki o Bogu.". Niezadowolony z takiego stanu rzeczy Woland przepowiada śmierć literata, a według poety jest za nią również odpowiedzialny. W ostatecznym rozrachunku Berlioz pada martwy, a Bezdomny trafia do szpitala dla umysłowo chorych, gdzie spotyka tytułowego Mistrza - autora powieści o Poncjuszu Piłacie. Podczas jednej z nocnych rozmów, poeta dowiaduje się o istnieniu ukochanej Mistrza, która obecnie jest żoną ważnej moskiewskiej osobistości.
Małgorzata, bo tak brzmi imię ukochanej pacjenta zakładu dla obłąkanych, nie zapomniała o swoim Mistrzu. Pewnego dnia spotyka na swojej drodze Azazella - sługę Wolanda, od którego dowiaduje się, że na sto dwadzieścia jeden Małgorzat zamieszkujących Moskwę, to właśnie ona jest idealną kandydatką na pomocnicę szatana. Czy Małgorzata ulegnie namowom i wejdzie w konszachty z siłami ciemności?

Bułhakow przenosi czytelnika do świata przedstawionego w powieści Mistrza, gdzie przed procuratorem
Poncjuszem Piłatem staje niejaki Jeszua Ha-Nocri i ukazuje wydarzenia z punktu widzenia Piłata. Jest on bez wątpienia postacią tragiczną, jakże różniącą się od tradycyjnie negatywnych interpretacji tej biblijnej postaci. Czuje on pewną sympatię dla Jeszui, współczuje mu i najchętniej by go ułaskawił, ale musi postępować zgodnie z prawem i naciskami z góry. Z kolei Jeszua wydaje się być niezbyt rozgarniętym, prostym człowiekiem, który odrzuca zawoalowaną sugestie Piłata, być może nie rozumiejąc, a może nie chcąc zrozumieć jego aluzji mogących ocalić go od śmierci. Poncjusz nie może pogodzić się z podjętą przez siebie decyzją, a jego dusza cierpi odwieczne męczarnie. Czy możliwym jest, że zazna kiedyś spokoju?

Nie można mówić o "Mistrzu i Małgorzacie" nie wspominając o Behemocie. Jest to najzabawniejsza postać tej powieści, wykazująca się iście diabelskim charakterem - Behemot bywa porywczy, zagadkowy, bezczelny, podstępny i bezwzględny, ale jednocześnie nie sposób go nie polubić. I oczywiście jest czarnym kotem... O jego niezwykłości świadczy nie tylko umiejętność mówienia - potrafi on także jeździć tramwajem, strzelać z pistoletu oraz pić wódkę. Prawda, że oryginalny z niego kocur?

Michaił Bułhakow stworzył zatem powieść o intrygującej i bogatej fabule, pełnej tajemniczych oraz ciekawych bohaterów, w której siły Ciemności wcale nie pełnią tylko i wyłącznie złej roli. "Mistrz i Małgorzata" jest również satyrą na społeczeństwo rosyjskie, wyśmiewa, oczywiście nie wprost, ówczesną władzę oraz irracjonalne przepisy. Autor pisał ją przez 12 lat, nanosząc ostatnie poprawki na łożu śmierci - nawet najbardziej zapracowany czytelnik jest w stanie przeczytać "Mistrza i Małgorzatę" w ciągu kilku wieczorów.

"Bardzo proszę o wydanie mi zaświadczenia - tocząc dzikim wzrokiem, powiedział z wielkim naciskiem Nikołaj Iwanowicz - zaświadczenia, gdzie spędziłem dzisiejszą noc.
- W celu okazania komu? - surowo zapytał kocur.
- W celu okazania milicji i mojej żonie - powiedział stanowczo Nikołaj Iwanowicz.
- Zazwyczaj nie wydajemy zaświadczeń - powiedział kot i nadął się - ale dla pana zrobimy wyjątek.
I Nikołaj Iwanowicz ani się obejrzał, a już goła Hella siedziała przy maszynie, a kot dyktował jej:
- Zaświadcza się niniejszym, że okaziciel niniejszego zaświadczenia, Nikołaj Iwanowicz, spędził wyżej wymienioną noc na balu u szatana, gdzie został zaangażowany jako środek lokomocji... otwórz Hella, nawias, a w nawiasie napisz "wieprz". Podpisano "Behemot"."

 

poniedziałek, 27 lutego 2017

"Regulamin tłoczni win" John Irving




Książkę tę czytałam w roku 2015 lub 2016 ale zapadła mi w pamięć na bardzo długo. Nie jest to pozycja, wobec której można przejść obojętnie - w każdym czytelniku obudzi silne emocje. Warto oddać się lekturze "Regulaminu tłoczni win" szczególnie teraz gdy w naszym kraju trwa spór aborcyjny - jest to bowiem powieść o aborcji.

Doktor Wilbur Larch prowadzi nietypowy sierociniec - jest on nie tylko miejscem, do którego przybywają kobiety aby urodzić dzieci i zostawić je pod opieką ośrodka, lecz jednocześnie Larch przerywa niechciane ciąże. Przyjeżdżają do niego kobiety, z którymi życie nie obeszło się delikatnie i dla których aborcja jest jedynym wyjściem.
Irving opisuje losy sierot, skupiając się na małym chłopcu Homerze Wellsie. Krąży on od jednej rodziny zastępczej do drugiej i ostatecznie zostaje wychowankiem doktora. Wilbur Larch postanawia nauczyć chłopca jak przerywać ciąże, aby mógł on po jego śmierci nieść pomoc potrzebującym kobietom. Jednak mimo, iż Homer dorasta pod okiem liberalnego lekarza, to jego sumienie nie pozwala mu na wykonywanie zabiegów.
Młodzieniec dorasta, a na jego drodze pojawia się dwoje młodych, majętnych i zakochanych w sobie ludzi. Wkrótce sprawy między tą trójką mocno się komplikują, pojawiają się również okoliczności poboczne, które powodują, że Homer zmuszony jest do zrewidowania swoich poglądów na temat aborcji. Staje przed dylematem rzutującym na całą jego przyszłość. Część czytelników może mieć mu za złe podjętą decyzję - według mnie postąpił słusznie.

"Regulamin tłoczni win" porywa, budzi silne, często skrajne emocje - współczucie, złość, zrozumienie, poczucie niesprawiedliwości, wstręt, radość. Wszystkie postaci, nawet te mniej ważne, są namacalne. Irving daje swoim bohaterom głębokie osobowości, czujemy troski, miłości i historię jaka ciągnie się za bohaterami.
Autor pokazuje, że życie nie jest czarno-białe, że często za drugim człowiekiem stoi wielki dramat, o którym inni mogą nie mieć pojęcia, że nie należy tak łatwo oceniać bliźnich.
Jest to piękny, potrzebny i rozsądny głos w kwestii aborcji. Polecam tę pozycję zarówno osobom deklarującym w tej kwestii wolność wyboru, przeciwnikom przerywania ciąży, a także tym, którzy nie wyrobili jeszcze zdania na ten trudny i kontrowersyjny temat.

środa, 22 lutego 2017

"Latający słoń. Dzieci księżyca" cykl "Bruderszaft ze śmiercią" Boris Akunin


"Erotyczny mechanizm Zeppa von Teofelsa nie był skonstruowany tak całkiem zwyczajnie. Można nawet powiedzieć, że był wręcz niezwykły. Jednak odpowiadał on ogólnej wewnętrznej logice tego fenomenalnie koherentnego człowieka. 
O pragnieniu i powabie decydowały w jego przypadku nie fizyczne przymioty obiektu pożądania, lecz jeden jedyny warunek: miłosne zbliżenie winno przybliżać hauptmanna do jego Celu. I im więcej pożytku mogło z tego wyniknąć, tym silniej rozpalał się Teofels."

Czytam dużo powieści detektywistycznych i nigdy wcześniej nie spotkałam się z kryminałem lotniczym, tymczasem to właśnie samoloty stanowią fundamenty opowieści Akunina "Latający słoń". Jest to już trzecie opowiadanie tego autora z cyklu "Bruderszaft ze śmiercią". I chociaż lotnictwo mnie nie pociąga, to szpiegowska historia z 1915 roku opowiedziana przez Akunina już tak.

W latach 1914-1915 Rosja stanowi potęgę lotniczą na froncie wschodnim. Do niemieckich uszu dociera wiadomość o wyprodukowanej przez złowrogą armię ciężkiej wielosilnikowej machinie powietrznej, którą Rosjanie nazywają Ilja Muromiec - imieniem bohatera ze starych ludowych baśni.
Mimo iż Latający słoń, tak bowiem tę super maszynę ochrzcili Niemcy, jest doceniany przez obcy wywiad, to nie wszystkie wysoko postawione figury w Rosji sprzyjają produkcji Muromca. Wykorzystując tę niechęć Niemcy wysyłają na rosyjską ziemię swego najlepszego szpiega, Josefa von Teofelsa używającego pseudonimu Zepp, aby nie dopuścił do zwiększenia produkcji nowego aeroplanu. Towarzyszy mu jego wierny kompan Timo.
Już w pierwszym opowiadaniu "Młokos i diabeł" z tomu I, Teofels dał się poznać jako człowiek wybitnie podstępny i bezwzględny. Niemcy nie przebierają w środkach i robią wszystko aby dostać się do załogi Ilji Muromca i wykonać zlecone zadanie: wkupują się w łaski jadłem i popitką, Timo morduje z zimną krwią, a Zepp wykorzystuje seksualnie zdesperowaną pannę Zosię. 

Przyznaję - pierwsze strony nie rzucają na kolana, ale wiedziałam, że z Akuninem nie można się nudzić i szybko wciągnęły mnie w wir wydarzeń wszystkie te nieuporty, elfaugi czy tauby...
Bezdyskusyjną gratką dla czytelnika są ilustracje maszyn latających z okresu I wojny światowej, w tym także Ilji Muromca oraz jego konstruktora Igora Sikorskiego.





 "Dzieci księżyca" są również szpiegowską opowieścią, ale utrzymaną w odmiennym klimacie. Tym razem jest bardziej tajemniczo - pojawia się niedoszły samobójca, morfinistka podejrzana o zdradę ojczyzny, a akcja zostaje przeniesiona do dekadenckiego klubu. 

Rosyjski kontrwywiad dostaje informację, że córka podpułkownika Szachowa ma za zadanie przekazać Niemcom sfotografowane uprzednio rysunki do projektu nowej 76-milimetrowej armaty. Zadaniem rosyjskich agentów jest przeniknięcie do dekadenckiego środowiska, w którym obraca się podejrzana Alina i dotarcie do jej zleceniodawców. Kiedy Akunin przystępuje do opisu klubu "Dzieci księżyca", czytelnik odnosi wrażenie jakby przestępował próg ówczesnej wersji klubu w stylu gotyckim - "A pod napisem widniał obrazek przedstawiający wyjące do księżyca wilki i jakieś nagrobki z krzyżami. Niżej biegł na skos napis: "Porzućcie wszelką nadzieję ci, którzy tu wchodzicie!" I jakby tego było mało, przed wejściem stał ogromny rogaty diabeł z ogonem, w czarnym trykocie, ze strasznymi, nalanymi krwią oczami.". Nietypowe są również stroje bywalców klubu - rusałka, duchowny, kat, szkielet rentgenowski, a wszyscy jacyś "bladzi, z zapadniętymi policzkami, wykrzywionymi ustami, z przygasłym spojrzeniem".
Zadanie nie należy do łatwych, bowiem w takim środowisku łatwo o zdekonspirowanie nawet najlepszego agenta. Rosjanie mają nadzieję, że ratunkiem dla nich okaże się pomoc niedoszłego samobójcy o romantycznej duszy. Czy ich nadzieje nie okażą się płonne?

Tak jak pozostałe opowiadania, tak i to jest wzbogacone o czarno-białe ilustracje, cytaty z rosyjskich pieśni i urzekające zdjęcia prezentujące modę na infernalność, ulice i budynki dawnej Rosji oraz sprzęt szpiegowski. Akunin pokusił się także o fotografię uśmierconego niemieckiego szpiega...






czwartek, 9 lutego 2017

"Mock" Marek Krajewski




"- Profesor Meissner mówił, że równoległobok to kopnięta trumna, a trumna to symbol bardzo charakterystyczny dla wolnomularstwa.
- A co jest trumną nie kopniętą, panie wachmistrzu? - Charlotta roześmiała się głośno.
- Prostokąt - odparł nieco speszony policjant.
- Widział pan kiedyś idealnie prostokątną trumnę? Bo ja nie. W trumnie równoległe są krótsze boki. Niech pan spojrzy [...]
- Widzi pan, panie wachmistrzu? Tak wygląda bok trumny. A jak mianowicie chciałby go pan kopnąć, by wyszedł z tego regularny równoległobok?
- Rzeczywiście, nie da się. - Mock pokręcił głową."

Tak jak nie lubię większości dzisiejszych polskich filmów, tak i z dużym sceptycyzmem podchodzę do obecnej literatury polskiej, powiedzmy tej bardziej rozrywkowej niż poważnej. Coś mnie w niej drażni, czegoś brakuje i mimo wielu medialnych zachęt ciężko jest mi sięgać po książki współczesnych polskich autorów.

Kilka lat temu koleżanka pożyczyła mi książkę Marka Krajewskiego o detektywie Mocku. Lekturę zaczynałam pełna obaw, lecz niespodziewanie wpadłam w wir zachwytu do tego stylu, niebanalnego języka, dopracowanych intryg, arcyciekawych postaci, w tym oczywiście do samego Mocka, a później także do Popielskiego. I chociaż przyjemnie mi się czytało książki Marii Nurowskiej czy Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, to dopiero Marek Krajewski uratował dla mnie polską literaturę (później dołączyła do niego Elżbieta Cherezińska).

Nie ma się zatem czemu dziwić, że najnowsza powieść Krajewskiego "Mock" znalazła się pod moja świąteczną choinką i to w towarzystwie uwielbianego przeze mnie Akunina.
Autor przenosi nas do początków pracy Mocka w  policji czyli do roku 1913. Tytułowy bohater jest wówczas trzydziestoletnim inteligentnym wachmistrzem, któremu nie można odmówić odwagi oraz zamiłowania do alkoholu i kobiecych wdzięków. To właśnie tym ostatnim Mock "zawdzięcza" groźbę wyrzucenia z pracy. Co może zrobić niesubordynowany funkcjonariusz aby prezydent policji puścił w niepamięć orgię z prostytutkami, która miała miejsce w więziennej celi? Mock zdaje sobie sprawę, że tylko rozwiązanie zagadki tragicznego morderstwa w Hali Stulecia może uratować go od degradacji. Wachmistrz prowadząc nieoficjalne śledztwo pragnie dowiedzieć się kto zabił czterech gimnazjalistów zostawiwszy ówcześnie ich nagie ciała w Hali i jaki związek ma z nimi Ikar - wisielec w perwersyjnym stroju ze skrzydłami u ramion. Oprócz konszachtów z córami Koryntu, Mock spotyka na swojej drodze członków Związku Wszechniemieckiego, masonów, piękną, niezależną i niezwykle wpływową baronową i nie spodziewa się, że przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z policyjną zdradą.

Cieszę się, że Marek Krajewski zrobił ukłon w stronę przeszłości Mocka. Dzięki temu czytelnik może nadal obcować nie tylko ze świetną literaturą ale i z niesamowitym detektywem. Jakby komuś jeszcze było mało tych ochów i achów, to na zakończenie pochwalę projekt okładki. W tym temacie również ciężko mnie zadowolić i wiele polskich okładek mnie nie przekonuje, a spora cześć wręcz zniechęca i często bywa jedynym mankamentem książek. Okładka "Mocka" mnie urzekła i szczerze życzę sobie więcej takich na polskim rynku. 


niedziela, 29 stycznia 2017

"Młokos i diabeł. Cierpienie złamanego serca" cykl "Bruderszaft ze śmiercią" Boris Akunin



Czytając swego czasu o dorobku literackim Borisa Akunina natknęłam się na informacje o cyklu „Bruderszaft ze śmiercią”, niestety wówczas nie przetłumaczonym na język polski. Jednak ku mojemu wielkiemu zadowoleniu jedno z rodzimych wydawnictw podjęło się wydania części cyklu. Dotychczas ukazały się dwa tomy – każdy składa się z dwóch historii. Pierwszy zawiera opowiadania „Młokos i diabeł” oraz „Cierpienie złamanego serca”.  To nietypowe kryminały szpiegowskie – zawierają sporo czarno-białych ilustracji, cytatów oraz zdjęć z początku XX wieku, dzięki czemu książkę czyta się z jeszcze większym zainteresowaniem.

Tytułowym młokosem okazuje się student matematyki Alosza Romanow, który przypadkiem wplątuje się w międzynarodową aferę szpiegowską. Alosza nawet nie przypuszcza jak ważną rolę przyjdzie mu odegrać w wydarzeniach poprzedzających wybuch I wojny światowej. Czy młody i niedoświadczony, chociaż niezwykle inteligentny matematyk przechytrzy najlepszego niemieckiego szpiega? Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista, a Akunin szykuje nam zaskakujące zakończenie tej historii.
Oprócz ciekawie zawiązanej intrygi oraz nietuzinkowych postaci, do których trzeba również zaliczyć sympatycznego i zabawnego sztabsrotmistrza księcia Kozłowskiego – zwierzchnika Romanowa, mamy szansę przyjrzeć się z bliska rosyjskiej piłce nożnej z początku XX wieku.

„- Mój Boże! To wszystko moja wina. Panie sztabsrotmistrzu, proszę mi pozwolić jakoś naprawić… Pomogę panu. Bezpłatnie, z czystego patriotyzmu! Niech pan nie myśli, że się do niczego nie nadaję… Potrafię jeździć na bicyklu, trenuję boks. No i gram w futbol. To znaczy kiedyś grałem, jako halfback, no… taki pomocnik, w drużynie uniwersyteckiej.
Kozłowski przestał się już nawet na niego złościć. Poprosił tylko zmęczonym głosem:
- Proszę posłuchać, panie halfbacku, niech pan już sobie idzie, dobrze?
Chłopak marudził jednak dalej:
- Jestem sprytny. Na naszym fakultecie były mistrzostwa w rozwiązywaniu rebusów – zająłem pierwsze miejsce…
- Precz mi stąd! – wrzasnął w końcu książę strasznym głosem. – Rebusy, t-t-twoja mać!”


„Cierpienie złamanego serca” jest kontynuacją pierwszego opowiadania, lecz akcja rozgrywa się w nowych okolicznościach – świat pochłonęła wojna, a główni bohaterowie zostają wysłani z tajną misją do neutralnej Szwajcarii. Pod przykrywką uczciwego przedsiębiorcy, działa tam bezwzględny Sommer sprzedający sekrety polityczne. Jego klientela to zarówno ententa, jak i jej przeciwnicy. Rosja nie ma pieniędzy aby brać udział w „szpiegowskiej giełdzie”, więc wysyła tam swoich ludzi przebranych za artystów z zadaniem zdobycia potrzebnych ojczyźnie informacji oraz usunięcia niebezpiecznego handlowca.
Jak sugeruje tytuł tego opowiadania, równie ważnym motywem są tu miłosne rozterki Romanowa. Zrozpaczony po porzuceniu przez ukochaną kobietę, wpada w objęcia atrakcyjnej rumuńskiej artystki. Czy tym razem szczęście uśmiechnie się do Aloszy? Czy w świecie opętanym wojną, gdzie na każdym kroku roi się od szpiegów, tajnych agentów a także politycznie zaangażowanych cywilów jest szansa na prawdziwą miłość?

„- Nauczę cię pić po gwardyjsku, za apostołów.
- Jak? – bez cienia zainteresowania zapytał Romanow. Serce ścisnął mu taki smutek, że najchętniej zacząłby wyć do księżyca.
- Najzwyczajniej. Rób to, co ja – sztabsrotmistrz się skrzywił, widząc rozmiar kieliszków. – Tfu, jakieś naparstki. Czyli tak. Za apostoła Piotra!
Osuszył pierwszy kieliszek z prawej. Alosza poszedł za jego przykładem.
- Za Mateusza.
Wypili na drugą nogę.
- Za Jana.
Po trzeciej kolejce na Aloszę trzeba było trochę poczekać – zakrztusił się.
- Za Jakuba, syna Zebedeusza.
W tym momencie młodszy z kompanów się poddał – podniósł ręce. Książę chrząknął z irytacją, ale się nie zatrzymał.
- Za Jakuba, syna Alfeusza.
Po dwóch Jakubach dopuszczalna jest zakąska.”
Aby dowiedzieć się jak należy postępować dalej odsyłam do książki ;-)


środa, 11 stycznia 2017

"Czarci pomiot" Margaret Atwood




"Bodaj ci gardło przegniło. Psie warczący. Wściekły kundlu. Syn wyrodny. Ciołku niewydarzony. Szczeniak cętkowany. Czarci pomiot. Żółwiu. Bryło ziemi. Poczwaro. Na ciebie wszystkie chrząszcze i ropuchy. Niewolniku przez diabła na złej maci poczęty. Trująca rosa na was, co ją matka na kruczym piórze z gnojnych bagien niosła [...]"

Powyższy zestaw przekleństw budzi skrajne emocje - z jednej strony urzeka swoją niebanalnością, z drugiej zaś uderza swoją brutalnością. Margaret Atwood wykorzystując postać reżysera teatralnego Felixa, serwuje czytelnikowi porcję soczystych obelg, które Szekspir umieścił w swoim dramacie "Burza". Tylko takimi złorzeczeniami mogą posługiwać się więźniowie przebywający w zakładzie karnym hrabstwa Fletcher podczas uczestnictwa w zajęciach szekspirowskich - taki warunek stawia pan Duke czyli ukrywający swoje prawdziwe personalia Felix Phillips.

Kiedy dawni przyjaciele Feliksa brutalnie wyrzucają go z teatru, postanawia on wieść pustelniczy żywot gdzie towarzyszy mu duch jego zmarłej córeczki Mirandy. Gdy trafia się okazja nauczania w pobliskim więzieniu, Feliks podejmuje wyzwanie, a w jego głowie rodzi się myśl o zemście na swoich wrogach.
*
Powiedzieć, że inscenizacje Duke'a są niebanalne to za mało. Na pewno można by nazwać je ekscentrycznymi i nowatorskimi. Także interpretacja bohaterów "Burzy" jest zaskakująca, szczególnie postaci zniewieściałego Ariela, który w oryginale "fruwa, śpi w kwiatach, jest zwiewny. Wygląda jak gej, zachowuje się jak gej.". Więzienny Ariel nosi błękitny czepek, gogle narciarskie, a jego odzienie stanowi półprzezroczysty plastikowy płaszcz przeciwdeszczowy w biedronki, pszczoły i motyle. Nie chcąc zdradzać więcej smakowitych literackich kąsków, odsyłam do lektury.


"Czarci pomiot" jest powieścią inspirowaną "Burzą" i należy do PROJEKTU SZEKSPIR. Zagraniczny wydawca Hogarth Press chcąc uczcić 400-lecie śmierci Szekspira zachęcił znanych pisarzy aby w oryginalny sposób przypomnieli współczesnym czytelnikom dzieła angielskiego dramaturga. Pomysł godny pochwały i zainteresowania czytelników na całym świecie.  "Czarci pomiot" polecałabym nie tyle miłośnikom Szekspira (kto wie, może dla niektórych byłby zbyt awangardowy), lecz tym, którzy do tej pory postrzegali Anglika jako nudziarza.

* Richard Hill jako Ariel w Utah Shakespearean Festival 1989 produkcji The Tempest. http://dsc.dixie.edu/shakespeare/tempest1.htm